piątek, 14 lipca 2017

(MOR) os 1 - Tylko żart...?

one-shot 1
tytuł: Tylko żart...?
ostrzeżenia: lekki slash - mozalieri (sorry, i can't help myself ♥)

-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-

POV wszechwiedzący

 – Antonio...?

Starszy kompozytor odwrócił się w stronę austriackiego muzyka, zaskoczony tak cichym tonem głosu, ale nim zdążył się odezwać, on położył palec na jego ustach, powstrzymując wszelkie pytania.

 – Mam do ciebie prośbę… naprawdę dziwną prośbę, ale zgodzisz się, prawda? Zrobisz to dla mnie?

Włoch nie był w stanie mu odmówić, szczególnie widząc w jego oczach czyste błaganie. Nawet, jeśli jego prośba była wyjątkowo dziwna i niespodziewana.

---

Rosenberg w nagłym zdenerwowaniu uderzył laską w podłogę, próbując zwrócić na siebie uwagę wszystkich. Jednak tylko Leopold uważnie śledził go wzrokiem, cała reszta pogrążona była w pasjonującej rozmowie.

 – Czy przynajmniej ja mógłbym się dowiedzieć, o co chodzi?  –  zapytał starszy Mozart.

 – O pańskiego syna. I naszego najlepszego kompozytora, Antonio Salieriego  –  na te słowa mężczyzna aż wywrócił oczami.  –  Podejrzewam, że łączy ich coś więcej niż tylko rywalizacja.

Nannerl, słysząc te słowa akurat gdy Constance na moment zamilkła, wybuchła tak szaleńczym śmiechem, że z jej oczu aż popłynęły łzy.

 – Ma pan na myśli, że mój brat jest kochankiem Salieriego? Przecież to niedorzeczne!  –  zachichotała, ocierając policzki jedwabną chusteczką.  –  Równie dobrze mogłabym podejrzewać pana o romans z… z cesarzem!

Oburzony tą uwagą szambelan zamilkł na moment.

 – Więc… panie Lorenzo, gdzie jest Mozart, skoro dzisiejsze południe miał spędzić razem z panem, pisząc libretto do nowej opery?

 – Powiedział, że dzisiaj nie przyjdzie, bo musi się z kimś spotkać  –  odparł powątpiewająco.  –  Jaki to ma związek z pana podejrzeniami?

 – Widziałem dzisiaj Mozarta, jak wchodził do gabinetu Salieriego. Może nawet są tam do tej pory? Jeśli tak bardzo wierzycie w ich niewinność, czemu po prostu nie pójdziemy tego sprawdzić?  –  zawołał, entuzjastycznie podrzucając laskę i ją łapiąc.  –  Dałbym sobie głowę uciąć, że to prawda!

Oczywiście każdy chciał udowodnić, w jak okropnym był błędzie, więc zgodzili się na jego propozycję. Każdy wątpił w jego słowa, lecz kiedy tylko stanęli pod drzwiami i usłyszeli ze środka głos Mozarta, spojrzeli po sobie zaskoczeni.

 – Tonio-ooo, mocniej  –  głos młodego wirtuoza zamienił się w przeciągły jęk.

Twarze Nannerl i Constance przyozdobił dorodny rumieniec, a Leopold aż pobladł ze strachu. Nawet Lorenzo przełknął głośniej ślinę. Jedynie Rosenberg wyglądał na usatysfakcjonowanego.

 – Nie bądź taki niecierpliwy Wolfgang…  –  wysapał Włoski muzyk z wyraźnym trudem.  –  Co robisz?

 – Tak jest mi niewygodnie! Teraz… teraz będzie lepiej… i będzie mniej mnie bolało…

Na te słowa nawet siostra młodego kompozytora z największą obawą zaczęła sobie wyobrażać to, co mogło się dziać za zamkniętymi drzwiami. I była tym naprawdę przerażona.

 – Błagam cię, Antonio… mocniej… Ooo! Tak! Dobrze!

 – Nie krzycz aż tak… tak głośno… za chwilę będzie ciebie słychać w całym pałacu…

 – Agh! Ahto-ohio!  –  zawołał, jakby jego głos był stłumiony przez czyjąś dłoń

Słysząc mnóstwo głośnych westchnień i jęków ojciec Mozarta nie wytrzymał i gwałtownie otworzył drzwi, lecz widok, który zastał, wyglądał całkowicie inaczej niż ten, który wyobrażał sobie zaledwie kilka sekund temu. Ba, był aż tak inny, że zaczął się cicho śmiać.

 – No panie Rosenberg, teraz przy świadkach powinniśmy obciąć panu głowę!

Antonio i Wolfgang spojrzeli po sobie, całkowicie zdezorientowani, lecz z ulgą odsunęli się od ciężkiego, dębowego biurka, które udało się im przesunąć już aż na pół pokoju.

 – Rozumiem, że przyszliście tutaj, żeby nam pomóc?  –  zaśmiał się Austriak, ocierając ręką pot z czoła.

 – Co robicie?

 – Przegrałem z nim zakład. W zamian obiecałem, że będzie mógł u mnie zagrać jeden ze swoich koncertów, ale on uparł się, że chce zrobić to o świetle księżyca. Niestety, okno było przed biurkiem, a nie fortepianem, więc postanowił, że trzeba zamienić je miejscami. Teraz zaczynam żałować, że się na to zgodziłem  –  parsknął Salieri, krzyżując dłonie na piersi.  –  Chociaż zakładam, że nie przyszliście tu przypadkiem  –  powiedział, wymownie patrząc na ich rumieńce.

 – To Rosenberg podejrzewał was o romans!  –  zawołała Constance, żeby oczyścić się z zarzutów, a szambelan szybko uciekł z pokoju.

Muzycy tylko się zaśmiali i korzystając z pomocy przyjaciół, szybko uporali się z zadaniem.

---

 – Wiesz co Antonio…? Myślę, że teraz odsunęliśmy od siebie podejrzenia Rosenberga  –  wyszeptał Wolfgang po dłuższej chwili milczenia, kiedy już skończył odgrywać swój utwór.

 – Wiedziałeś, że on… ty to wszystko zaplanowałeś?  –  zapytał zaskoczony.  –  Wybacz, że nie doceniałem twojego intelektu…

 – Nawet nie wiesz, jak ciężko było mi powstrzymać śmiech, udając te wszystkie dwuznaczne jęki i krzyki!  –  zaśmiał się głośno i podszedł do Antonia, niezdarnie wtulając się w jego pierś.  –  Całe szczęście teraz przestanie nas śledzić i rozsiewać plotki na nasz temat…

Włoch lekko uniósł kąciki warg i objął młodszego kompozytora.

 – Czy to oznacza, że będziemy mogli się spotykać częściej?  –  zaśmiał się, czule przeczesując jego rozczochrane, nieposkromione kosmyki włosów.

 – Oczywiście! Myślę, że nawet powinniśmy to zrobić dzisiaj. Zapraszam cię na kolację!  –  zawołał entuzjastycznie Wolfgang i szybko ucałował swojego kochanka w usta.  –  Tylko musimy się pospieszyć! Bo wiesz… rano oboje musimy wrócić tu do pracy.

Wolfgang położył dłoń na piersi Włocha i zaczął rysować palcem po jego kamizelce abstrakcyjne wzory.

 – Wiesz co, il mio amore ?  –  zapytał, a Wolfgang uśmiechnął się słysząc, że mówił w swoim ojczystym języku.  –  Mam nadzieję, że w twoim domu znów będę mógł posłuchać tych twoich dwuznacznych jęków i westchnień  –  wyszeptał tuż koło niego, lekko dotykając ustami jego ucha i przedrzeźniając jego poprzednie słowa, na co on zarumienił się uroczo i zadrżał w oczekiwaniu.  –  Tylko bez przemeblowywania żadnego pokoju.

 – Tak… oczywiście…  –  wyszeptał z trudem, kiedy starszy kompozytor zrobił kilka kroków do przodu, zmuszając go, by oparł się o klapę fortepianu.  –  Antonio…?

 – Hmm?  –  mruknął cicho, obejmując jego drobne ciało, a on usiadł na fortepianie i mocno owinął się wokół niego.

 – Kocham cię…

 – Anche io ti amo, il mio piccolo biondo angelo…

Wolfgang uśmiechnął się do niego i niewinnie musnął ustami jego ust, a ten dotyk szybko przerodził się w czuły, namiętny pocałunek. Antonio pomyślał, że warto było przesuwać fortepian - wymienianie takich czułości w promieniach księżyca naprawdę było niesamowitym przeżyciem…

… które chciał powtórzyć jeszcze wiele razy.

czwartek, 13 lipca 2017

krótki one-shot i jeszcze krótsza informacja

Kilka miesięcy temu, jako wyzwanie (gdyż w szpitalu kazali mi koczować całą noc) postanowiłam napisać krótkie opowiadanie. Nie ukrywam, jak dla mnie nie było to łatwe, bo większość moich i tak już krótkich opowiadań oscyluje wokół kilku tysięcy słów. To zaś ma ich niecałe pięćset, co uznałam za duży sukces. Co do pomysłu - o czym muszę wspomnieć - nie jest mój, a jest zaczerpnięty ze strony http://mor-prompts.tumblr.com/. (nie wiem, jak dobrze przetłumaczyć słowo prompts na polski... pomysły na opowiadania?)

--- --- ---

"Wolfie rarely sees things in his dreams, but he always hears music. Sometimes it’s existing music, sometimes it’s new and it inspires him to write new pieces. In every case, he hums the melody and moves his fingers like he’s playing the piano. Sometimes it creeps people out.
submitted by: cozzbuzz"
(dla osób, którym nie chce się tego tłumaczyć - Wolfie rzadko widzi rzeczy w swoich snach, ale zawsze słyszy muzykę. Czasami jest to istniejąca muzyka, czasami nowa i to inspiruje go do pisania nowych utworów. W każdym wypadku, on nuci melodię i rusza palcami jakby grał na pianinie. Czasami straszy tym ludzi).

---

Wolfgang Amadeus Mozart rzadko widywał cokolwiek w swoich snach. Żadnych obrazów, miejsc, ludzi, jedynie całkowita ciemność i pustka. Ciągle jednak słyszał muzykę - nie było jeszcze takiej nocy, żeby jego sen wypełniała tylko cisza. Nieraz były to pojedyncze dźwięki, a nieraz całe symfonie, ale to nie to było najwspanialsze. Nie zawsze bowiem słyszał istniejące utwory, nie... czasami słyszał kompozycje, których nikt jeszcze nie stworzył, nieistniejące, całkowicie nowe. Zawsze, kiedy się budził, jeszcze nim się ubrał lub chociaż zjadł śniadanie, siadał przed swoim małym, białym klawesynem, by odegrać nocne kompozycje, a później zapisywać je na czystych arkuszach papieru, które akurat znalazł pod ręką. To była jego codzienna rutyna, coś, co robił zawsze, bez żadnego wyjątku.

Było jednak coś, o czym nie wiedział - kiedy spał nie tylko słyszał muzykę, ale także, zupełnie nieświadomie ją nucił, a jego palce płynnie poruszały się w powietrzu niczym po wyimaginowanej klawiaturze klawesynu. Jako pierwsza dowiedziała się o tym Constance, która skłoniła młodego muzyka, żeby spędził noc w jej pokoju. Początkowo nie rozumiała, co się z nim dzieje, kiedy leżał na poduszkach z marzycielskim, błogim uśmiechem na twarzy, wymachując rękoma w powietrzu i mrucząc coś pod nosem. Obudziła go, przestraszona, że majaczył coś w gorączce, ale on tylko zaśmiał się cicho i nic nie tłumacząc, poprosił ją, by spokojnie spała dalej. Kolejnym razem to Lorenzo da Ponte był świadkiem tego sennego komponowania, kiedy ten musiał przenocować w jego domu kilka dni. Również był zaskoczony, podobnie jak Constance, jednak on nie przerwał twórczego snu młodego geniusza, jedynie rano spytał się go, co mu się śniło, nigdy jednak nie uzyskał odpowiedzi. Ostatnią osobą, która o tym wiedziała, był sam Antonio Salieri, uznawany za największego z wrogów Mozarta, choć była to zaledwie plotka, którą wszyscy skrupulatnie podtrzymywali. Pewnego wieczora po prostu poszedł do gabinetu młodego melomana, by oddać pożyczone od niego partycje jednej z oper. Początkowo był zaskoczony tym, co robił Mozart, który ze zmęczenia zasnął przy biurku, przez sen uderzając głucho palcami w blat i śpiewając cicho melodię. Nie chciał przeszkadzać muzykowi w odpoczynku, ale był zbyt zaintrygowany pięknem tej prostej melodii, by odejść. Po chwili namysłu wziął czyste arkusze, które leżały porozrzucane na klapie fortepianu i szybko zaczął zapisywać każdy pojedynczy dźwięk. I wtedy przyznał rację wszystkim pogłoskom - Mozart rzeczywiście dostał dar od samego Boga.

--- --- ---

Mam nadzieję, że one-shot, choć krótki, się podobał (jeśli chodzi o błędy to tak, zostałam uświadomiona, że Salieri nie miał słuchu absolutnego, ale ten fragment tak mi się spodobał, że nie miałam serca go zmieniać, takie sentymentalne jest dla mnie to opowiadanie ♥).

A teraz co do krótszej informacji wspomnianej w tytule, oto ona. Chciałam zrobić swoje stare Q&A, ale nigdzie nie mogę go znaleźć (ani pytań, ani nominacji, no nic ;-;), więc przez jakiś czas, dopóki coś mnie nie olśni albo nie dostanę zamówienia, będę wstawiała stare one-shoty (chociaż niestety nie będzie ich dużo, bo z zaczętych około 150, skończyłam tylko 5  ¯\_(ツ)_/¯)

Tak więc zachęcam do komentowania, a tym bardziej, do proponowania jakiś one-shotów (podstrona zamówienia) albo propozycji, o czym chcielibyście czytać, bo jak tak dłużej pójdzie, to zamienię tego bloga w śmietnik z one-shotami o MOR i kompozytorach klasycystycznych ♥ (i nie wiem, czy komuś oprócz mnie by to się podobało).

wielki edit postanowienia i zakończenie poprzedniego opowiadania

Pomysł poprawienia opowiadania z mojego nieszczęsnego, poprzedniego bloga legł w gruzach, gdy tylko zaczęłam dogłębniej je analizować. Nie znalazłam w nim bowiem żadnego sensu, a fabuła jest płytsza niż jezioro Dołgie Wielkie. Zawarte tam zagadki prowadziły do nikąd, postacie nie miały charakteru, zabrakło jakiegokolwiek realizmu... no po prostu tragedia (aż dziwię się, że kiedyś byłam dumna z tego opowiadania, teraz, jak na nie patrzę, chce mi się płakać ;-;).

Wpadłam więc na wiele lepszy pomysł. Napiszę samo zakończenie + fragment poprawionego rozdziału, na jakim zakończył się poprzedni blog. No życie no, całości nie da się sensownie poprawić, ale przynajmniej po dwóch latach to skończę i będę miała z głowy ¯\_(ツ)_/¯

--- --- --- 

[...]

Minął już kwadrans, odkąd wszyscy zebraliśmy się w salonie, jednak wciąż nic się nie wydarzyło. Całe pomieszczenie zalewał półmrok, a wszystko wydawało się być skąpane w odcieniach czerni, bieli i szarości. Jack usiadł na fotelu, rozkładając się na nim niczym król, a jego brat i wszystkie dziewczyny upchnęli się na niewielkiej sofie, rozmawiając na różne życiowe tematy. Fotel naprzeciwko zajął Bill, nieustannie puszczając kółka z dymu ze swojej drewnianej fajki. Ryan jako jedyny stał pod ścianą, wpatrując się we mnie z irytacją. Widocznie nie cieszył go fakt, że musiał wstać z łóżka kilka godzin wcześniej, niż to planował, jednak byłam pewna, że usatysfakcjonuje go dalszy rozwój wydarzeń - oczywiście o ile potoczyłyby się one po mojej myśli.

Klamka od drzwi poruszyła się nieznacznie, wydając z siebie cichy chrzęst. Przełknęłam głośniej ślinę, a cała moja pewność siebie i wiara w to, co zaplanowałam wcześniej, prysła niczym bańka mydlana. Wielkie drzwi się otworzyły, a za nimi, w panującym tam mroku, niewyraźnie zamajaczyła męska sylwetka. Głowę miał lekko pochyloną, a nogi ugięte, jakby w gotowości do ucieczki lub walki, cokolwiek by wybrał. Byłam bowiem pewna, że spodziewał się zasadzki i na pewno był na nią przygotowany.

 – Cieszę się, że zdecydowałeś się przyjść – powiedziałam, starając się jak najskuteczniej zamaskować drżenie głosu.

Odpowiedziało mi milczenie. Obdarował mnie chłodnym, intensywnym spojrzeniem i wszedł do środka - choć zaledwie kilka kroków to wystarczyło, by wszyscy mogli dostrzec jego twarz.

 – John…? – wyszeptała zaskoczona Jenny, lekko unosząc się z miejsca, jednak Jim chwycił ją za rękę i zmusił, by usiadła ponownie.

Zaśmiał się chłodno, jednak zabrzmiało to tak złowrogo, że aż zadrżałam. W jego uśmiechu było coś niezdrowego, coś psychopatycznego… dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości to spotkanie mogło się skończyć dużo gorzej, niż przewidywałam. Mógł wpaść w szał, mógł nas pozabijać, mógł zrobić, co tylko chciał, w końcu byliśmy tutaj zamknięci bez możliwości ucieczki.

 – Rozumiem, że nie przyszedłeś tutaj wypić z nami herbatki – wycedził przez zaciśnięte zęby Ryan, jednak nie ruszył się ani o milimetr, zupełnie jakby nie obawiał się jego obecności.

 – Przyszedłem upaść na kolana i błagać o litość – zaśmiał się oschle, a ja dopiero teraz zwróciłam uwagę na lekko połyskujący w bladym świetle nóż, który trzymał w dłoni. – Jesteście moimi marionetkami, to ja decyduję, kiedy podetnę wam sznurki…

 – Jeśli nasz zabijesz, nigdy nie zdobędziesz dowodów, które mamy – powiedziałam lekko drżącym głosem, a on obdarował mnie przenikliwym spojrzeniem.

Zastanowił się chwilę nad moimi słowami, jednak nie było mi dane powiedzieć już ani słowa więcej. Ciszę przeciął chichot tak piskliwy, że aż drażnił uszy. Do salonu weszła kobieta w krótkich, ciemnych włosach i bordowej sukience. Alice. Prawdopodobnie jedyna osoba w tym domu, która miała bardziej chorą psychikę niż Lalkarz - a bynajmniej takie sprawiała wrażenie. Stała dumnie, zupełnie jakby nie rozumiała za kim stoi, a na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek, choć nie wiedziałam jeszcze, czym był spowodowany.

 – Nie wysilaj się, kryminalisto – powiedziała spokojnie, niemal śpiewnie, a Lalkarz, wciąż stojąc do niej plecami, zamknął oczy i uśmiechnął się zupełnie jak myśliwy, który odnajduje upragnioną zdobycz.

 – Widzę, że skończyłaś już kult Lalkarza-Nauczyciela? – zapytał niskim głosem i odwrócił się do niej, bawiąc się nożem, który trzymał w dłoni, jednak widziałam, że w każdej chwili był gotowy do ataku.

Alice zaczęła się śmiać, zupełnie jakby powiedział bardzo dobry dowcip. Jej zachowanie niepokoiło mnie coraz bardziej, zapowiadało ono bowiem tylko jedno. Kłopoty. Naprawdę wielkie kłopoty. W dodatku, gdy rozejrzałam się po pokoju, nigdzie nie mogłam dostrzec Ryana. Czyżby był w nią w zmowie, żeby pozbyć się Lalkarza? A jeśli tak, czy było to dobre rozwiązanie, żebyśmy wszyscy uszli z życiem?

 – Wyrosłeś przez te lata, John, prawie bym cię nie poznała… – powiedziała z udawaną nostalgią, a Lalkarz natychmiast zrobił krok do tyłu, wpatrując się jej w oczy z niesamowitą przenikliwością. – Wiem, że mnie już mnie pamiętasz, jednak ja znam cię bardzo dobrze. Przez wiele lat przychodziłam właśnie w to miejsce, by odebrać swoją własność. Ten dom… a raczej ten, który stał tutaj wcześniej.

 – Pełen skarbów…? - zadumała Ten i przyjrzała się kobiecie. – Dom spłonął, a po świecie rozpowszechniła się plotka, że w pogorzelisku zostały ukryte bogactwa. Wielu ludzi przyjeżdzało w to miejsce, by je odkryć, jednak nikomu się to nie udało.

 – Oni nie wiedzieli, gdzie szukać, ale ja tak. To mój dziadek jako jedyny przeżył ten pożar. To ja dziedziczyłam to miejsce, te skarby… ale kiedy tu wróciłam, stał już tutaj inny dom. Wasz dom. Stanęliście mi na drodze…

 – Więc to ty ich zabiłaś... – warknął Lalkarz, a w jego oczach zapłonęła prawdziwa wściekłość.

Zamierzył w nią nożem, jednak ona odsunęła się lekko do tyłu, stając obok dziwnego mężczyzny, który z twarzy przypominał małpkę z cyrku. Jeśli dobrze pamiętałam, to i go widziałam na zdjęciach podejrzanych. Był to Matt Stable, ten sam mężczyzna, z którym Ryan toczył odwieczny konflikt.

 – Myślisz, że pomścisz ich tą zabawką? – zaśmiała się z ironią. – Gra już się skończyła. Może i nie odzyskam swoich bogactw, ale przynajmniej pomszczę wszystkich tych, którzy zbezcześcili skarby mojej rodziny! Pamiętasz Matta, prawda? Bardzo dobrze poznałeś go przez pierwszy akt, w końcu zarówno on, Ten i Ryan wciąż utrzymywali z tobą kontakt… mogłeś jednak nie wiedzieć dwóch rzeczy. Tego, że jest po mojej stronie i tego, że jest o wiele lepszym pirotechnikiem, niż się ci wydaje. A teraz… pragnę ci zaprezentować jego ostatnie dzieło!

Dopiero teraz dostrzegłam, że mężczyzna rzeczywiście coś trzymał w ręce. Jakby prostopadłościan, z którego wychodził długi, cienki, miedziany drucik. Dobry Panie… oni naprawdę dali radę skonstruować bombę?

Nagle Matt runął na kolana, a jego oczy rozszerzyły się jakby z szoku. Pilot wypadł mu z ręki, a on sam po chwili upadł koło niego. Z jego pleców wystawała długa strzała, a kilka metrów dalej stał Ryan, trzymający w ręku wciąż wycelowaną kuszę. Uśmiechał się dumnie - w końcu udało mu się upolować Małpę.

 – I co teraz zrobisz? – zapytał chłodno, tym razem mierząc w Alice, lecz nim zdążył przeładować, ona rzuciła się na ziemię.

W samobójczym akcie, zanim Ryan zdążył wystrzelić, a Lalkarz unieszkodliwić, w akompaniamencie naszych głośnych krzyków przerażenia, nacisnęła ten czerwony guzik. Rozbłysło okropne, białe światło, a już po chwili zawtórował głośny huk… a później była już tylko ciemność.

--- --- ---

 – Anabel! Anabel, wstawaj już!

Powoli otworzyłam oczy, jednak obawiałam rozejrzeć się po miejscu, w którym leżałam. Było tu zaskakująco cicho i… normalnie. Kamienne ściany, drewniany, ukośny sufit, stare łóżko, szafy i magnetofon. Znów znalazłam się w swoim pokoju? Jednak mimo wybuchu nie udało nam się uciec? Komuś udało się przeżyć, skoro leżałam tutaj a nie w zdemolowanym salonie?

 – Proszę, aspiryna - powiedziała Jenny, siadając na brzegu łóżka. – Powinna ci pomóc na ból głowy – zachichotała.

Przyjrzałam się jej uważnie. Nie była ubrana tak, jak zwykle, w suknię i zarzuconą na plecy wielką chustę, a w szary sweter i jasne spodnie. Włosy miała upięte w luźny warkocz, przez co początkowo naprawdę ciężko było mi ją poznać.

 – Żałuj, że nie widzisz, jak cierpią Jack i Jim! – zawołała, śmiejąc się jeszcze głośniej, czym naprawdę mnie zaskoczyła.

 – Co z nimi…? – zapytałam słabo.

 – Biedni, zwymiotowali chyba wszystko, co wczoraj jedli. Ba, Jack nawet obiecywał, że przez następny tydzień nie tknie alkoholu! Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby coś mu zaszkodziło tak, jak tamta nalewka! Nie wiem, gdzie to znaleźliście, ale błagam, nie róbcie tego więcej, bo jak ktoś się o tym dowie, to będziemy mieli problemy.

 – Nalewka? Jaka nalewka…?

-Boże, Anabel, ty naprawdę nic nie pamiętasz! - zawołała zaskoczona i klasnęła w dłonie. - Wczoraj z Jackiem znaleźliście tu, w piwnicy, jakieś butelki ze starym alkoholem i postanowiliście, że to odpowiednia pora, żeby świętować zakończenie studiów. Udało wam się przekonać Jima i Mery, żeby pili z wami i bawiliście się chyba do samego rana! W każdym bądź razie dzisiaj z Ryanem znalazłam was w salonie, zupełnie jakby martwych! Każdy leżał w innym kącie, w innej pozycji - zaśmiała się. - Jack zasnął na fortepianie!

 – A John? Alice?

 – Jaki John? – zapytała zaskoczona i położyła dłoń na mojej głowie, by sprawdzić, czy nie mam gorączki. – Pewnie musiało ci się coś złego przyśnić. A Alice, z tego co wiem, niestety ma się dobrze, wiem, bo moja kuzynka ma u niej lekcje. Krążą nawet plotki, że kiedyś była członkiem jakiejś sekty, wiesz?

Więc… to wszystko, co się wydarzyło, było tylko snem? Porwanie, Lalkarz, wybuch, były tylko wymysłem mojej wyobraźni, zaburzonej alkoholem, jaki wcześniej wypiłam?

 – Miałam okropny koszmar – powiedziałam, siadając koło niej.

Opowiedziałam jej wszystko, dopiero w trakcie historii przypominając sobie, co tak naprawdę robiłam w tym miejscu. Ze znajomymi z kółka filmowego umówiliśmy się po zakończeniu studiów na wyjazd, a Ryan zaproponował, byśmy zamieszkali w nawiedzonej willi. I o ile w moim śnie byliśmy w różnym wieku, o tyle w rzeczywistości byliśmy rówieśnikami. To wszystko było tylko fikcją, snem, koszmarem, z którego już się obudziłam.

 – Masz piękny wisiorek, gdzie go znalazłaś? – zapytała, przyglądając się czemuś, co wisiało na mojej szyi. – Idę do salonu, żeby pomóc Ten, chodź też to przygotuję ci śniadanie!

Kiedy wyszła uważnie przyjrzałam się biżuterii, jednak, gdy tylko ją rozpoznałam, poczułam jakby krew z szoku zamarzła w moich żyłach. Aniołek. Piękny, misternie wykonany wisiorek, w którym przelewał się zielony płyn. Odwróciłam go, odnajdując tam wygrawerowane zdanie.

“Jeszcze będziesz śnić, moje drogie Pióro”

Przełknęłam głośniej ślinę i pobiegłam za Jenny, bojąc się zostać sama w swoim pokoju. Spojrzałam na moich znajomych, zupełnie zdezorientowana i usiadłam na fotelu.

Czy ten sen rzeczywiście był tylko snem…?

środa, 12 lipca 2017

wielki powrót na bloggera, być może nawet z fajerwerkami w tle

Pewnego niezbyt pięknego dnia, gdy niebo było w całości zaciągnięte chmurami, a deszcz niemal nieustannie obdarowywał chłodnymi kroplami wciąż wilgotną ziemię (czyt. dzisiaj) przez całkowity przypadek, przeglądając stary profil na google+ natknęłam się na tajemniczy, biały symbol na pomarańczowym tle. Tknięta dziwnym przeczuciem kliknęłam na niego i moim oczom ukazał się prawdziwy horror - kilka całkowicie zapomnianych blogów, nad którymi sprawowałam niegdyś pieczę.

O ile pozostałe trzy były tak nieznane i nieudane, że aż kusi mnie, żeby je najzwyklej usunąć, o tyle ten ostatni, swoją drogą najstarszy, obudził we mnie nostalgiczne wspomnienia. Kiedy jednak zaczęłam go czytać poczułam, jakby białko w moich oczach zaczęło się zcinać i nie wiem, czy to przez to, w jak okropnym stylu to pisałam, czy przez to, ile katastrofalnych błędów tam zrobiłam, nie mniej jednak postanowiłam coś z tym zrobić.

I oto właśnie efekty tego "czegoś" - założyłam tego oto bloga, głównie po to, żeby poprawić to opowiadanie i po tych kilku latach je dokończyć (bowiem tak, upierniczyłam je rozdział przed zakończeniem, jestem potworem).

Jakby ktoś się próbował doszukać plagiatu i podpierniczania pomysłu, oto link do poprzedniego bloga
https://cena-wolnosci-historia-marionetki.blogspot.com
(historia publikowana pod pseudonimem starym jak świat, jakby ktoś był ciekaw pozostałych, to wtedy napiszę; a jako, że jestem okropnym leniem, jakby ktoś miał jakieś inne pytania o mnie, o rozdziały, o sens życia i pogodę na przyszły miesiąc, to piszcie w komentarzach, może kiedyś zmobilizuję się do jakiegoś Q&A, swoją drogą mam dwa zaległe do zrobienia #królowalenistwa)

ps. jeśli ktoś chciałby, żebym napisała dla niego one-shota bądź krótkie opowiadanie, zapraszam na podstronę o nazwie "zamówienia", powinniście poradzić sobie z jej odnalezieniem (a są tam ważne szczegóły i informacje, więc tym bardziej zapraszam).