Pomysł poprawienia opowiadania z mojego nieszczęsnego, poprzedniego bloga legł w gruzach, gdy tylko zaczęłam dogłębniej je analizować. Nie znalazłam w nim bowiem żadnego sensu, a fabuła jest płytsza niż jezioro Dołgie Wielkie. Zawarte tam zagadki prowadziły do nikąd, postacie nie miały charakteru, zabrakło jakiegokolwiek realizmu... no po prostu tragedia (aż dziwię się, że kiedyś byłam dumna z tego opowiadania, teraz, jak na nie patrzę, chce mi się płakać ;-;).
Wpadłam więc na wiele lepszy pomysł. Napiszę samo zakończenie + fragment poprawionego rozdziału, na jakim zakończył się poprzedni blog. No życie no, całości nie da się sensownie poprawić, ale przynajmniej po dwóch latach to skończę i będę miała z głowy ¯\_(ツ)_/¯
--- --- ---
[...]
Minął już kwadrans, odkąd wszyscy zebraliśmy się w salonie, jednak wciąż nic się nie wydarzyło. Całe pomieszczenie zalewał półmrok, a wszystko wydawało się być skąpane w odcieniach czerni, bieli i szarości. Jack usiadł na fotelu, rozkładając się na nim niczym król, a jego brat i wszystkie dziewczyny upchnęli się na niewielkiej sofie, rozmawiając na różne życiowe tematy. Fotel naprzeciwko zajął Bill, nieustannie puszczając kółka z dymu ze swojej drewnianej fajki. Ryan jako jedyny stał pod ścianą, wpatrując się we mnie z irytacją. Widocznie nie cieszył go fakt, że musiał wstać z łóżka kilka godzin wcześniej, niż to planował, jednak byłam pewna, że usatysfakcjonuje go dalszy rozwój wydarzeń - oczywiście o ile potoczyłyby się one po mojej myśli.
Klamka od drzwi poruszyła się nieznacznie, wydając z siebie cichy chrzęst. Przełknęłam głośniej ślinę, a cała moja pewność siebie i wiara w to, co zaplanowałam wcześniej, prysła niczym bańka mydlana. Wielkie drzwi się otworzyły, a za nimi, w panującym tam mroku, niewyraźnie zamajaczyła męska sylwetka. Głowę miał lekko pochyloną, a nogi ugięte, jakby w gotowości do ucieczki lub walki, cokolwiek by wybrał. Byłam bowiem pewna, że spodziewał się zasadzki i na pewno był na nią przygotowany.
– Cieszę się, że zdecydowałeś się przyjść – powiedziałam, starając się jak najskuteczniej zamaskować drżenie głosu.
Odpowiedziało mi milczenie. Obdarował mnie chłodnym, intensywnym spojrzeniem i wszedł do środka - choć zaledwie kilka kroków to wystarczyło, by wszyscy mogli dostrzec jego twarz.
– John…? – wyszeptała zaskoczona Jenny, lekko unosząc się z miejsca, jednak Jim chwycił ją za rękę i zmusił, by usiadła ponownie.
Zaśmiał się chłodno, jednak zabrzmiało to tak złowrogo, że aż zadrżałam. W jego uśmiechu było coś niezdrowego, coś psychopatycznego… dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości to spotkanie mogło się skończyć dużo gorzej, niż przewidywałam. Mógł wpaść w szał, mógł nas pozabijać, mógł zrobić, co tylko chciał, w końcu byliśmy tutaj zamknięci bez możliwości ucieczki.
– Rozumiem, że nie przyszedłeś tutaj wypić z nami herbatki – wycedził przez zaciśnięte zęby Ryan, jednak nie ruszył się ani o milimetr, zupełnie jakby nie obawiał się jego obecności.
– Przyszedłem upaść na kolana i błagać o litość – zaśmiał się oschle, a ja dopiero teraz zwróciłam uwagę na lekko połyskujący w bladym świetle nóż, który trzymał w dłoni. – Jesteście moimi marionetkami, to ja decyduję, kiedy podetnę wam sznurki…
– Jeśli nasz zabijesz, nigdy nie zdobędziesz dowodów, które mamy – powiedziałam lekko drżącym głosem, a on obdarował mnie przenikliwym spojrzeniem.
Zastanowił się chwilę nad moimi słowami, jednak nie było mi dane powiedzieć już ani słowa więcej. Ciszę przeciął chichot tak piskliwy, że aż drażnił uszy. Do salonu weszła kobieta w krótkich, ciemnych włosach i bordowej sukience. Alice. Prawdopodobnie jedyna osoba w tym domu, która miała bardziej chorą psychikę niż Lalkarz - a bynajmniej takie sprawiała wrażenie. Stała dumnie, zupełnie jakby nie rozumiała za kim stoi, a na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek, choć nie wiedziałam jeszcze, czym był spowodowany.
– Nie wysilaj się, kryminalisto – powiedziała spokojnie, niemal śpiewnie, a Lalkarz, wciąż stojąc do niej plecami, zamknął oczy i uśmiechnął się zupełnie jak myśliwy, który odnajduje upragnioną zdobycz.
– Widzę, że skończyłaś już kult Lalkarza-Nauczyciela? – zapytał niskim głosem i odwrócił się do niej, bawiąc się nożem, który trzymał w dłoni, jednak widziałam, że w każdej chwili był gotowy do ataku.
Alice zaczęła się śmiać, zupełnie jakby powiedział bardzo dobry dowcip. Jej zachowanie niepokoiło mnie coraz bardziej, zapowiadało ono bowiem tylko jedno. Kłopoty. Naprawdę wielkie kłopoty. W dodatku, gdy rozejrzałam się po pokoju, nigdzie nie mogłam dostrzec Ryana. Czyżby był w nią w zmowie, żeby pozbyć się Lalkarza? A jeśli tak, czy było to dobre rozwiązanie, żebyśmy wszyscy uszli z życiem?
– Wyrosłeś przez te lata, John, prawie bym cię nie poznała… – powiedziała z udawaną nostalgią, a Lalkarz natychmiast zrobił krok do tyłu, wpatrując się jej w oczy z niesamowitą przenikliwością. – Wiem, że mnie już mnie pamiętasz, jednak ja znam cię bardzo dobrze. Przez wiele lat przychodziłam właśnie w to miejsce, by odebrać swoją własność. Ten dom… a raczej ten, który stał tutaj wcześniej.
– Pełen skarbów…? - zadumała Ten i przyjrzała się kobiecie. – Dom spłonął, a po świecie rozpowszechniła się plotka, że w pogorzelisku zostały ukryte bogactwa. Wielu ludzi przyjeżdzało w to miejsce, by je odkryć, jednak nikomu się to nie udało.
– Oni nie wiedzieli, gdzie szukać, ale ja tak. To mój dziadek jako jedyny przeżył ten pożar. To ja dziedziczyłam to miejsce, te skarby… ale kiedy tu wróciłam, stał już tutaj inny dom. Wasz dom. Stanęliście mi na drodze…
– Więc to ty ich zabiłaś... – warknął Lalkarz, a w jego oczach zapłonęła prawdziwa wściekłość.
Zamierzył w nią nożem, jednak ona odsunęła się lekko do tyłu, stając obok dziwnego mężczyzny, który z twarzy przypominał małpkę z cyrku. Jeśli dobrze pamiętałam, to i go widziałam na zdjęciach podejrzanych. Był to Matt Stable, ten sam mężczyzna, z którym Ryan toczył odwieczny konflikt.
– Myślisz, że pomścisz ich tą zabawką? – zaśmiała się z ironią. – Gra już się skończyła. Może i nie odzyskam swoich bogactw, ale przynajmniej pomszczę wszystkich tych, którzy zbezcześcili skarby mojej rodziny! Pamiętasz Matta, prawda? Bardzo dobrze poznałeś go przez pierwszy akt, w końcu zarówno on, Ten i Ryan wciąż utrzymywali z tobą kontakt… mogłeś jednak nie wiedzieć dwóch rzeczy. Tego, że jest po mojej stronie i tego, że jest o wiele lepszym pirotechnikiem, niż się ci wydaje. A teraz… pragnę ci zaprezentować jego ostatnie dzieło!
Dopiero teraz dostrzegłam, że mężczyzna rzeczywiście coś trzymał w ręce. Jakby prostopadłościan, z którego wychodził długi, cienki, miedziany drucik. Dobry Panie… oni naprawdę dali radę skonstruować bombę?
Nagle Matt runął na kolana, a jego oczy rozszerzyły się jakby z szoku. Pilot wypadł mu z ręki, a on sam po chwili upadł koło niego. Z jego pleców wystawała długa strzała, a kilka metrów dalej stał Ryan, trzymający w ręku wciąż wycelowaną kuszę. Uśmiechał się dumnie - w końcu udało mu się upolować Małpę.
– I co teraz zrobisz? – zapytał chłodno, tym razem mierząc w Alice, lecz nim zdążył przeładować, ona rzuciła się na ziemię.
W samobójczym akcie, zanim Ryan zdążył wystrzelić, a Lalkarz unieszkodliwić, w akompaniamencie naszych głośnych krzyków przerażenia, nacisnęła ten czerwony guzik. Rozbłysło okropne, białe światło, a już po chwili zawtórował głośny huk… a później była już tylko ciemność.
--- --- ---
– Anabel! Anabel, wstawaj już!
Powoli otworzyłam oczy, jednak obawiałam rozejrzeć się po miejscu, w którym leżałam. Było tu zaskakująco cicho i… normalnie. Kamienne ściany, drewniany, ukośny sufit, stare łóżko, szafy i magnetofon. Znów znalazłam się w swoim pokoju? Jednak mimo wybuchu nie udało nam się uciec? Komuś udało się przeżyć, skoro leżałam tutaj a nie w zdemolowanym salonie?
– Proszę, aspiryna - powiedziała Jenny, siadając na brzegu łóżka. – Powinna ci pomóc na ból głowy – zachichotała.
Przyjrzałam się jej uważnie. Nie była ubrana tak, jak zwykle, w suknię i zarzuconą na plecy wielką chustę, a w szary sweter i jasne spodnie. Włosy miała upięte w luźny warkocz, przez co początkowo naprawdę ciężko było mi ją poznać.
– Żałuj, że nie widzisz, jak cierpią Jack i Jim! – zawołała, śmiejąc się jeszcze głośniej, czym naprawdę mnie zaskoczyła.
– Co z nimi…? – zapytałam słabo.
– Biedni, zwymiotowali chyba wszystko, co wczoraj jedli. Ba, Jack nawet obiecywał, że przez następny tydzień nie tknie alkoholu! Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby coś mu zaszkodziło tak, jak tamta nalewka! Nie wiem, gdzie to znaleźliście, ale błagam, nie róbcie tego więcej, bo jak ktoś się o tym dowie, to będziemy mieli problemy.
– Nalewka? Jaka nalewka…?
-Boże, Anabel, ty naprawdę nic nie pamiętasz! - zawołała zaskoczona i klasnęła w dłonie. - Wczoraj z Jackiem znaleźliście tu, w piwnicy, jakieś butelki ze starym alkoholem i postanowiliście, że to odpowiednia pora, żeby świętować zakończenie studiów. Udało wam się przekonać Jima i Mery, żeby pili z wami i bawiliście się chyba do samego rana! W każdym bądź razie dzisiaj z Ryanem znalazłam was w salonie, zupełnie jakby martwych! Każdy leżał w innym kącie, w innej pozycji - zaśmiała się. - Jack zasnął na fortepianie!
– A John? Alice?
– Jaki John? – zapytała zaskoczona i położyła dłoń na mojej głowie, by sprawdzić, czy nie mam gorączki. – Pewnie musiało ci się coś złego przyśnić. A Alice, z tego co wiem, niestety ma się dobrze, wiem, bo moja kuzynka ma u niej lekcje. Krążą nawet plotki, że kiedyś była członkiem jakiejś sekty, wiesz?
Więc… to wszystko, co się wydarzyło, było tylko snem? Porwanie, Lalkarz, wybuch, były tylko wymysłem mojej wyobraźni, zaburzonej alkoholem, jaki wcześniej wypiłam?
– Miałam okropny koszmar – powiedziałam, siadając koło niej.
Opowiedziałam jej wszystko, dopiero w trakcie historii przypominając sobie, co tak naprawdę robiłam w tym miejscu. Ze znajomymi z kółka filmowego umówiliśmy się po zakończeniu studiów na wyjazd, a Ryan zaproponował, byśmy zamieszkali w nawiedzonej willi. I o ile w moim śnie byliśmy w różnym wieku, o tyle w rzeczywistości byliśmy rówieśnikami. To wszystko było tylko fikcją, snem, koszmarem, z którego już się obudziłam.
– Masz piękny wisiorek, gdzie go znalazłaś? – zapytała, przyglądając się czemuś, co wisiało na mojej szyi. – Idę do salonu, żeby pomóc Ten, chodź też to przygotuję ci śniadanie!
Kiedy wyszła uważnie przyjrzałam się biżuterii, jednak, gdy tylko ją rozpoznałam, poczułam jakby krew z szoku zamarzła w moich żyłach. Aniołek. Piękny, misternie wykonany wisiorek, w którym przelewał się zielony płyn. Odwróciłam go, odnajdując tam wygrawerowane zdanie.
“Jeszcze będziesz śnić, moje drogie Pióro”
Przełknęłam głośniej ślinę i pobiegłam za Jenny, bojąc się zostać sama w swoim pokoju. Spojrzałam na moich znajomych, zupełnie zdezorientowana i usiadłam na fotelu.
Czy ten sen rzeczywiście był tylko snem…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz